+1
fromviewof.com 20 listopada 2015 13:52
Przychodzą takie chwile gdzie w ostatnich godzinach swojego urlopu, chciałoby się wyruszyć we wszystkie zakątki i coś jeszcze ciekawego zobaczyć. Nam do wylotu z Teneryfy pozostało tylko albo aż 32 godziny. To czas, który możemy wykorzystać na zwiedzanie jakiegoś ciekawego miejsca lub po prostu odpocząć wchłaniając ostatni raz promienie słoneczne. Za namową naszej sąsiadki, która pracuje w tutejszym biurze z wycieczkami fakultatywnymi, wyruszyliśmy do malutkiej miejscowości Alcalá oddalonej od Puerto de Santiago zaledwie 5km.



Poranek jak zwykle rozpoczęliśmy od śniadania na naszym tarasie. Mimo, że czynności, które wykonaliśmy z rana były takie same jak przez ostatnie dwa tygodnie, czułam, że dziś będzie inaczej, że będzie wyjątkowo. A może słońce świeci bardziej intensywniej? Niebo całkiem jest bezchmurne a woda wydaje się bardziej przeźroczysta niż ostatnio. Nawet pierwsi fani słońca powoli zaczynają rozkładać swoje leżaki przy basenie. Rozglądam się po naszym mieszkaniu i wiem, że musimy jeszcze się spakować. Nie jest to chyba odpowiedni moment aby teraz zawracać sobie głowę porządkami i myśleć o wszystkim tym, co związane jest z powrotem do Polski. Dałam sobie spokój i w dniu dzisiejszym postawiłam na całkowity luz. Nie będę spieszyła się nigdzie, zegarek zostawię na półce i pozwolę by dzień ten mijał powoli, oraz zadbam także o to, by chwile spędzone dziś pozostały na długo w pamięci. Może są to już ostatnie chwile na Teneryfie w naszym życiu? Byłam tu dwa razy, a przydałoby się zobaczyć także inne wyspy.

Idąc na przystanek autobusowy jeszcze bardziej rozglądałam się w około. Chciałam zapamiętać coś wyjątkowego. Zapamiętałam! Twarze tutejszych ludzi, które zawsze są uśmiechnięte. Autobus spóźnił się 5 minut. Do Alcalá jest 5 km, więc podróż zajęła nam tylko chwilę. Koszt biletu za taki odcinek trasy to 1,45 €. Trasę tą znamy bardzo dobrze, więc nic mnie tak bardzo nie zaskoczyło. Tylko przez dłuższą chwilę wpatrywałam się w opuszczoną plantację bananów, która dość intensywnie wzbudzała u mnie postrach. O tej plantacji napiszę trochę później.



Przy głównej ulicy znajdziemy sklepiki i restauracje. W przydrożnych barach w Alcalá siedzą zazwyczaj mieszkańcy i popijają tutejsze trunki.



Jak dojść do portu w Alcalá?

Praktycznie do portu dojdziemy każdą uliczką w kierunku oceanu. Wysiadając z autobusu musimy skręcić w prawo i iść cały czas prosto. Tutaj nie ma możliwości aby się zgubić.





Do Alcalá przyjechaliśmy głównie z powodu żółwi. To małe miasteczko słynie z tego, że można swobodnie w oceanie z tymi zwierzakami pływać. Jest także sporo przeróżnych, kolorowych rodzajów rybek i mała jaskinia pod wodą. Zabraliśmy ze sobą potrzebne rzeczy by wejść do wody, lecz jak się okazało najlepiej przyjechać tu we wczesnej porze śniadaniowej. My byliśmy w okolicy południa, więc zrezygnowaliśmy z nurkowania i postanowiliśmy ruszyć na pieszo brzegiem oceanu w kierunku Puerto de Santiago. Nie byliśmy pewni czy w ogóle jest taka możliwość aby dotrzeć to Puerto brzegiem. Zaryzykowaliśmy! Z portu skręciliśmy w prawo na chodnik, który był najszerszy i najbardziej charakterystyczny.





Ładny z kamieni deptak poprowadził nas w odpowiednim kierunku. Deptak ten ciągnie się przez prawie połowę drogi w kierunku naszego Puerto. Idąc tą drogą minęliśmy zaledwie kilka osób. Jedni biegali inni jeździli na rowerze. Była to zaledwie garstka turystów. Jeżeli byście chcieli oderwać się od tłoków w tutejszych kurortach, polecam Wam to miejsce. Dojdziecie tędy do kilku naturalnych basenów. Znajdziecie tu także małe kameralne plaże i bardzo ładną restauracja na powietrzu. Plaże oczywiście odpowiednio wyposażone są w toalety i prysznice. Zatrzymaliśmy się także przy jedynym hotelu w Alcalá - Gran Meliá Palacio de Isora. Robi on wrażenie



Zastanawiałam się czy ta wygodna z pięknymi widokami droga kiedyś się skończy. A jednak skończyła się! Na drodze stanął nam duży prywatny dom. I co dalej? Wracać nam się nie chce! Przeskoczyłam głaz. Za tym wielki głazem była wązka ścieżka, którą można było obejść dom i kroczyć dalej. Za domem tym ukazała nam się piaszczysta szeroka droga, którą w sumie nie wiedzieliśmy gdzie dojdziemy. Ale i tak poszliśmy dalej, bo najważniejsze było dla nas, że idziemy brzegiem oceanu.





- Zobacz, to tu jest ta opuszczona plantacja bananów!





Doszliśmy do tej plantacji, która z okien autobusu wyglądała jak mroczne cmentarzysko. Można tu się najeść stracha. Wyobraźnia zaczyna odpowiednio pracować i tworzy tu ciekawe scenariusze. Poza nami nikogo tu nie ma. Spokój i ciszę jedynie zakłócają fale, które rozbijają się o czarne magmowe skały.



Michał poszedł przyglądać się staremu ogrodzeniu, które jest już zniszczone. Ja zostałam sama. Wpatrując się w ocean próbuję znaleźć żywą duszę. Zastanawiam się dlaczego nikogo tu nie ma. To całkiem inne miejsce niż te, które dotychczas widzieliśmy na Teneryfie. To inna bajka. Plantacja powoli zaczyna tonąć w półmroku. Z nad Teide nadciągają czarne chmury, które i tak nie docierają do tutejszego wybrzeża. Gdzieś się rozpływają.





Spokój mój przerywa trzepot skrzydeł. Czuję, że coś za mną siedzi i patrzy się na mnie. Odwracam się. Niebo wydaje mi się, że jeszcze bardziej poszarzało. Próbuję wzrokiem odnaleźć to coś, co napędziło mi stracha. To był ułamek sekundy. Wielkie oczy spojrzały prosto w moje. Czarno-szare ogromne ptaszysko obdarzyło mnie ostrzegawczym spojrzeniem i szybko odleciało. To był chyba sygnał: - nie zbliżaj się, to jest mój teren! To była chwila. Nawet nie zdążyłam ustrzelić go swoim aparatem. Poszliśmy dalej w kierunku naszego apartamentu.





Z 700-set metrów pozostało nam do domu. Po drodze kilka jaszczurek przebiegło nam jeszcze drogę, lecz tylko jedna była chętna do sesji zdjęciowej.



Minęliśmy także eleganckie osiedle przy samym oceanie, które także zachwyciło mnie swoim wyglądem.



Trochę zmęczeni, zakurzeni od piaszczystej drogi i spragnieni dotarliśmy do domu. Na tarasie nad mieszkaniem mamy prysznic na powietrzu, z którego korzystaliśmy non-stop. Po tym spacerze właśnie tak mi się zamarzyło: wyleję sobie ,,wiadro" zimnej wody na głowę i odpocznę na leżaku ze szklanką czegoś także zimnego do picia. Pierwszą czynność wykonałam wzorowo. Biorę szklankę do ręki, uginam kolana, biodra odchylam ku tyłowi. Chcę już siadać i słyszę krzyk:
-Nie siadaj!
-Uważaj! Tylko się nie opieraj!
Moim oczom ukazał się kolejny potwór, który upodobał sobie moje siedzisko, aby na nim skonsumować swoją obiadokolację :)



To nie był dzień, jak każdy inny. Był wyjątkowym, ostatnim dniem naszego pobytu na Teneryfie. Tak właśnie chciałam go zapamiętać. Może za kilka lat tu wrócimy.


Zapraszamy także na bloga :)
http://fromviewof.com/alcala-ostoja-ciszy-i-spokoju/

Dodaj Komentarz

Komentarze (3)

ewaolivka 30 listopada 2015 18:47 Odpowiedz
Cudne te wyspy...Na każdej można się znaleźć w takich spokojnych, malowniczych miejscach. Tylko odejść z turystycznych miejscówek. Wówczas chcę tam już zostać, zmieszkać.:-)
piksel 1 grudnia 2015 16:01 Odpowiedz
ewaolivkaCudne te wyspy...Na każdej można się znaleźć w takich spokojnych, malowniczych miejscach. Tylko odejść z turystycznych miejscówek. Wówczas chcę tam już zostać, zmieszkać.:-)
właśnie tam lecę w styczniu
fromviewof-com 1 grudnia 2015 19:20 Odpowiedz
piksel
ewaolivkaCudne te wyspy...Na każdej można się znaleźć w takich spokojnych, malowniczych miejscach. Tylko odejść z turystycznych miejscówek. Wówczas chcę tam już zostać, zmieszkać.:-)
właśnie tam lecę w styczniu
My także byliśmy w styczniu w tym roku...Miłego z przygodami urlopu życzymy :)